Wyjechaliśmy z [Wiktorem] Sawinkowem [przywódcą antybolszewickiego Rosyjskiego Komitetu Politycznego w Polsce] pod front, by na własne oczy widzieć, jak wygląda wielka bitwa o wolność Polski.
Tuż za spalonymi Markami wjechaliśmy samochodem belwederskim na gorące ślady wczorajszej walki. Po drodze z pewnym zdziwieniem oglądaliśmy obok szosy szereg pozycji najcięższej artylerii, o której istnieniu nie wiedzieliśmy. Wzdłuż drogi stały spiżowe olbrzymy, ośmio- i więcej calowe potwory z zadartymi na daleki zasięg lufami. Koło nich żwawo uwijali się jacyś dziwni artylerzyści, raczej podobni do doktorów filozofii niż do ogniomistrzów, pod komendą fejerwerkerów starej rosyjskiej, niemieckiej i austriackiej armii. Strzały tych kolubryn ogłuszały do granicy wytrzymałości uszu, lecz jakże radowały nasze serca.
Pod Wyszkowem szosa wpadała w piękny sosnowy las, który wielkim łukiem przylegał do Bugu, tuż przed miastem po drugiej stronie rzeki. W Wyszkowie jeszcze nieprzyjaciel.
[...] Lawirując między rzadkimi sosnami, nadjeżdżają dwie armaty. Ustawiają się jedna za drugą w odległości stu metrów na różnych poziomach spadku leśnego wzgórza i po paru minutach otwierają ogień ze strasznie hałaśliwych gardzieli. Ta na wzgórzu usiłuje, jak się orientujemy, wymacać kulomioty. Wali w jakąś bardziej wyniosłą kamieniczkę nad rzeką, strzela trzy razy i karabiny milkną. Z kamieniczki, całkiem wypatroszonej, pozostaje kupa cegieł na ziemi i obłok kurzu w niebie. [...]
W czasie tej krótkiej wizytacji frontu, gdzie bili się Polacy z Rosjanami, uważnie obserwowałem spod oka mojego rosyjskiego przyjaciela. Musiałem stwierdzić, że nie grał ani inteligenckiej tragedii, ani dyplomatycznej komedii. Był szczerze i gorąco przejęty powodzeniem sprawy, za którą opowiedziało się jego sumienie i rozumienie. Może niejeden Polak mógłby się zawstydzić swojej powściągliwości w entuzjazmie, obserwując ogień zwycięskiego triumfu w oczach tego Rosjanina na widok pogromu jego braci.
Front pod Wyszkowem, 15 sierpnia
Karol Wędziagolski, Pamiętniki, Londyn 1972.